21 Listopada 2012,
Środa
Opuściłam klinikę Dwighta i ruszyłam
do jego domu. Właśnie skończyłam rozmawiać z recepcjonistką i to ona była
ostatnia na liście pracowników, którzy mieli kontakt z pacjentem. Dochodziła
osiemnasta, byłam zmęczona, ale stwierdziłam że spacer dobrze mi zrobi.
Chciałam się przewietrzyć zanim położę się spać. Choć spaniem nie można było
nazwać tego co robiłam. Wszystkie noce wyglądały podobnie. Przekręcałam się z
boku na bok, schodziłam do kuchni, gdzie wypijałam ciepłe mleko, zaczęłam nawet
brać delikatne leki nasenne przepisane przez znajomego lekarza, którego polecił
mi Chase. Nie chciałam martwić jego rodziców. Mieli własne problemy i moje
złamane serce nikogo nie powinno obchodzić.
Zostawiłam w sypialni dokumenty,
ubrałam kurtkę i zeszłam na dół.
- Kate,
kochanie wychodzisz gdzieś jeszcze? – Mary wyjrzała z kuchni, skąd dobiegał
zabójczy zapach pieczonego indyka.
- Tak, pójdę
się przespacerować. Głowa mnie zaczyna boleć i dobrze mi zrobi jak się
przewietrzę.
- Dobrze,
tylko proszę ubierz się ciepło i nie wracaj zbyt późno. – opiekuńczość Mary
czasami mnie onieśmielała, ale z drugiej strony brakowało mi takiej matczynej
troski.
- Będę za
godzinkę.
- Akurat
kolacja będzie gotowa.
- Dziękuję.
– zamknęłam za sobą drzwi, włożyłam słuchawki do uszu i ustawiłam radio w
telefonie. Nie chciałam słuchać mojej play listy. Wolałam posłuchać wiadomości…
Liczyłam, że czyjeś gadanie rozproszy moje myśli. W połowie spaceru dotarłam do
niewielkiego skwerku. Usiadłam na ławce i zadarłam głowę do góry. Drzewa nade
mną były już prawie gołe, opadłe liście leżały na chodniku, trawie… Zbliżały
się święta Bożego Narodzenia i wiedziałam, że spędzę je sama. Pozostawało
pytanie, czy tu w Nowym Jorku, czy w Huntington Beach… Zdecydowanie tutaj można
było odczuć klimat. W Kalifornii prawie zawsze było ciepło… A o śniegu mogłam
zapomnieć… Moje rozmyślania, przerwał telefon, który rozdzwonił się w mojej
kieszeni. Wiedziałam, że to Tom. Na niego miałam ustawiony taki dzwonek i od
czasu mojego telefonu w sprawie Michelle, byliśmy w stałym kontakcie.
- Hej
braciszku!
- Jak się
masz, mała?
- Dobrze.
Właśnie wyszłam się przejść. A co u ciebie? Gdzie jesteś?
- W domu,
Val właśnie zasnęła. Od wypadku Michelle nienajlepiej się czuje. Chodzi do niej
codziennie, ale ledwo udaje im się złapać kontakt. – Michelle odzyskała
przytomność kilka dni po próbie samobójczej. Niestety jej stan psychiczny był
na tyle poważny, że psycholog nakazał skonsultować ją z psychiatrą. Z tego co
mówił mi Tom, rezultaty były marne. Michelle często nie poznawała ludzi wokół
siebie, mówiła od rzeczy… Brian był w rozpaczy, Valary zupełnie się załamała…
Przylecieli nawet ich rodzice z Atlanty, ale ich to już w ogóle nie poznała.
Matt podobno miał zakaz zbliżania się do niej. Brian o wszystko go obwiniał.
Czułam się źle z tego powodu… Tak jakby wszystko nagle zwaliło mu się na głowę.
Moje odejście, załamanie Michelle, zerwana przyjaźń z Brianem…
- Przykro mi
Tom, naprawdę… Nie wiem co ci poradzić. – nagle w tle usłyszałam cichy głos
Valary.
- Z kim
rozmawiasz?
- Z Kate.
- Mogę z nią
zamienić słowo? Proszę… - nie chciałam, żeby ktoś oprócz Toma znał mój nowy
numer. Specjalnie go zastrzegłam, gdyby w razie czego komórka Toma trafiła
przypadkiem w ręce Matta.
- Daj jej
telefon, Tom. Wszystko w porządku.
- Kate?
- Cześć,
Valary. Jak się trzymasz?
- Jakoś…
Myśl, że nie potrafię pomóc własnej siostrze, mnie dobija. Ona mnie dzisiaj nie
poznała… Nie poznała własnej siostry… Do tego bliźniaczki. Patrzyła na mnie… i
patrzyła… aż w końcu zapytała mnie, czy zdjęłam pranie z tarasu, bo pada deszcz
i zmoknie… - Val zaczęła płakać i ja też się rozpłakałam. Było mi jej tak
strasznie szkoda. Pomyślałam, że może Dwight zna jakiegoś dobrego psychiatrę,
który mógłby skonsultować Michelle…
- Co mówią
lekarze?
- Nic. Jedni
twierdzą że to załamanie nerwowe, drudzy że to może być rozdwojenie jaźni…
Totalnie bez sensu.
- A jak
Brian?
- Siedzi
przy niej codziennie… Nie wiemy co dalej z trasą. Larry nie chce jej odwoływać,
przesuwanie terminów nie wchodzi w grę… Wiem, że będą musieli wyjechać. Mama i
tata tu są i powiedzieli, że przeniosą się do mnie, dopóki chłopaki nie wrócą
do domu.
- To dobrze.
Nie możecie być teraz same.
- Kate… Ja
wiem, że nie powinnam… Ale muszę…
- Co
takiego? – zapytałam, choć już wiedziałam, co Val chciała powiedzieć.
- Matt nigdy
cię nie zdradził, Kate. Nigdy. To zdjęcie zostało przerobione. To stare zdjęcie
moje i Matta. Michelle przerobiła je w photoshopie.
- Wiem
Valary… Ja to wszystko wiem… - to była prawda… Kilka dni temu na moją skrzynkę
mailową przyszła wiadomość od Matta, zatytułowana „Teraz mi wierzysz?”. W
załączniku było oryginalne zdjęcie, na którym obok niego siedziała ubrana Val i
uśmiechając się złośliwie, pokazywała środkowy palec w stronę obiektywu. Matt
nic mi nie napisał, wysłał jedynie to zdjęcie, licząc na jakiś ruch z mojej
strony. Ale ja milczałam. Przecież nie mogłam pobiec do niego i rzucić mu się w
ramiona. Za dużo złych słów padło, moje zaufanie zostało nadszarpnięte… Nie
mogłam wrócić. Może i chciałam, ale nie potrafiłam.
- Więc
dlaczego do niego nie wrócisz? Wiesz co on teraz przeżywa? Brian nie chce go
znać, ty milczysz… Chcesz, żeby i on się załamał?
- Val, nie
mogę. Błagam, zrozum mnie. Wiem, że on cierpi, ale ja też. Wierzę, że tak
będzie lepiej.
- Dla kogo?
- Dla niego.
Ja jakoś się pozbieram.
- Robisz
duży błąd. Matt nigdy cię nie zdradzi! Wiesz co mi kiedyś powiedział? Zespół
wtedy na dobre się rozkręcał i śmiałam się z niego, że wszystkie laski będą jego.
On wtedy popatrzył na mnie i powiedział: „Kiedyś na pewno się zakocham. A wtedy
ta kobieta będzie całym moim światem! Nigdy jej nie zdradzę i nigdy nie
oszukam.” Uwierzyłam mu, bo znam go lepiej niż własną siostrę. – rozpłakałam
się na dobre… Łzy płynęły po mojej twarzy, a zimny wiatr owiewał moje mokre
policzki. – Przynajmniej do niego zadzwoń. On szaleje z rozpaczy, nie wie gdzie
jesteś, ani czy wszystko z tobą w porządku.
- Zadzwonię.
Obiecuję, że zadzwonię.
- Kiedy?
- Nie
dzisiaj. Może jutro. Muszę kończyć, Valary. Trzymaj się. Tom się tobą
zaopiekuje.
- Wiem. Jest
dla mnie naprawdę cudowny.
- Zadzwonię
znowu wkrótce. – rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni. Dobrych kilka
minut zajęło mi, zanim się uspokoiłam. Nie mogłam przestać myśleć o tym
wszystkim. Zamiast spakować dupę w troki, ja myślałam o mojej urażonej dumie… Z
drugiej strony, Matt też niezbyt się wysilał… Oprócz wspomnianego maila, nie
napisał nic więcej. Czyżby więc przestało mu zależeć? Na tą myśl, poczułam
ogromny chłód wkradający się do mojego serca…
W końcu ruszyłam w stronę domu. Tuż
przed domem, dołączył do mnie Chase.
- Hej mała,
jak minął ci dzień?
- Dobrze,
spotkałam się z kilkoma pracownikami twojego ojca, spisałam ich zeznania… To
wszystko. A twój dzień?
- Wlókł się
monotonnie, ale to czego dowiedziałem się przed chwilą, sprawi zaraz, że
odtańczymy tu taniec radości.
- O, a to
czemu? Wygrałeś w totka?
- Nie!
Wyobraź sobie, że wpadł do mojego gabinetu mój kumpel z liceum. Ukruszył sobie
ząb na siłowni, takie tam… Poszliśmy razem na piwo i od słowa do słowa,
opowiedziałem mu o kłopotach ojca.
- No i?
Chase, streszczaj się!
- Stewart
jest trenerem na siłowni. Zgadnij, kto jest tam stałym bywalcem?
- Jezu, nie
mam zielonego pojęcia! – naprawdę, po rozmowie z Val, nie miałam ochoty na
zagadki i łamigłówki.
- Andrew
Johnson! Kiedy to usłyszałem, namówiłem go żebyśmy pojechali na tą siłownię.
Stewart zalogował się do firmowego komputera, a tam wszystko mają odnotowane:
daty wizyt, szczegółowe treningi… To bardzo luksusowa siłownia, klienci mają
trenerów personalnych, którzy opisują ćwiczenia swoich podopiecznych. – stałam
na chłodzie, ale w ogóle go nie czułam. Jedyne co czułam, to narastające
podekscytowanie.
- No i co
dalej? Boże, ty jesteś jak dziecko! Trzeba cię ciągnąć za język…
-
Sprawdziliśmy w jego teczce… Kate, on dwa tygodnie po rehabilitacji, ćwiczył
ostro na siłowni! Jeździł na rowerku i brał czynny udział w zajęciach o nazwie
„spin”. – szczęka mi opadła…
- No i stąd
zerwane pieprzone wiązadło! Mamy wygraną w kieszeni!! – zaczęłam skakać jak
wariatka przed domem. Rzuciłam się Chase’owi na szyję i razem skakaliśmy niczym
szaleńcy. Chase objął mnie w pasie, zrobił kilka obrotów śmiejąc się głośno, a
gdy w końcu postawił mnie na ziemi, zrobił coś, czego w ogóle się nie
spodziewałam. Pocałował mnie! Gdy nasze chłodne wargi zetknęły się ze sobą,
myślałam że to sen, nie jawa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie
przerwałam pocałunku. Mało tego, objęłam Chase’a mocniej i rozchyliłam usta, a
on wsunął w nie swój ciepły język. Po chwili całowaliśmy się namiętnie i
wygłodniale przed domem jego rodziców. Chase przesuwał dłonie wzdłuż moich
pleców, docisnął mnie do siebie i pogłębił pocałunek. Opętała mnie totalna
żądza. Wyłączyłam umysł, bo podpowiadał mi, żebym to przerwała. A ja nie
zrobiłam tego z jednego i bardzo prostego powodu. Gdy tylko zamknęłam oczy,
widziałam Matta. To jego całowałam. Nie Chase’a. To szmaragdowe oczy widziałam
przed sobą…
- Kate…
Chyba nie powinniśmy… - roztrzęsiony głos Chase’a przywołał mnie do rozsądku.
Odsunęłam się gwałtownie i palcami dotknęłam opuchniętych warg…
-
Przepraszam. To moja wina.
- Zapomnijmy
o tym, Kate. Jesteśmy przyjaciółmi i niech tak zostanie. Nigdy nie chciałbym
cię stracić z powodu jednego pocałunku. Nie chcę ci mieszać w głowie. –
położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wszystko
jest ok. – odpowiedziałam, po czym od razu zmieniłam temat. – Myślisz, że w
razie czego Stewart udostępni nam dane Johnsona? Żebym miała dowód. A ten jest
kurewsko mocny.
- Już go
zapytałem. Powiedział, że to wprawdzie ochrona danych osobowych, ale przecież
nie wyjawisz jego nazwiska?
- No jasne,
że nie. Najpierw spotkam się z adwokaciną tego pseudo rowerzysty. Przekażę mu
nasze warunki, a jeśli nadal będzie obstawał przy swoim, spotkamy się w sądzie.
A wtedy będą mogli zapomnieć o odszkodowaniu.
- Jesteś
genialna!
- Dziękuję.
- Jeszcze
raz przepraszam cię za ten pocałunek, Kate.
- Przestań
już o tym gadać, bo jeszcze pomyślę że ci się podobało.
- No co ty?
Fatalnie całujesz i brzydko pachnie ci z ust. – Chase zaśmiał się głośno i
przyciągnął mnie do swojego boku. – Chodźmy do domu, zanim odmarzną nam tyłki.
Wystarczy fakt, że zostaną skopane przez moją mamę za spóźnienie na kolację.
Chase otworzył drzwi, zdjęliśmy
ubrania i poszliśmy do salonu, gdzie na stole królował ogromny indyk, przeróżne
warzywa, oraz domowe wino. Poczułam się jak w domu, choć mój prawdziwy dom był
daleko stąd. Mój dom był w Huntington Beach. Mój dom był w sercu Matta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz