środa, 6 lipca 2016

Odcinek 37



                                                X Ambassadors "Unsteady"

21 Listopada 2012, Środa

            Opuściłam klinikę Dwighta i ruszyłam do jego domu. Właśnie skończyłam rozmawiać z recepcjonistką i to ona była ostatnia na liście pracowników, którzy mieli kontakt z pacjentem. Dochodziła osiemnasta, byłam zmęczona, ale stwierdziłam że spacer dobrze mi zrobi. Chciałam się przewietrzyć zanim położę się spać. Choć spaniem nie można było nazwać tego co robiłam. Wszystkie noce wyglądały podobnie. Przekręcałam się z boku na bok, schodziłam do kuchni, gdzie wypijałam ciepłe mleko, zaczęłam nawet brać delikatne leki nasenne przepisane przez znajomego lekarza, którego polecił mi Chase. Nie chciałam martwić jego rodziców. Mieli własne problemy i moje złamane serce nikogo nie powinno obchodzić.

            Zostawiłam w sypialni dokumenty, ubrałam kurtkę i zeszłam na dół.

- Kate, kochanie wychodzisz gdzieś jeszcze? – Mary wyjrzała z kuchni, skąd dobiegał zabójczy zapach pieczonego indyka.

- Tak, pójdę się przespacerować. Głowa mnie zaczyna boleć i dobrze mi zrobi jak się przewietrzę.

- Dobrze, tylko proszę ubierz się ciepło i nie wracaj zbyt późno. – opiekuńczość Mary czasami mnie onieśmielała, ale z drugiej strony brakowało mi takiej matczynej troski.

- Będę za godzinkę.

- Akurat kolacja będzie gotowa.

- Dziękuję. – zamknęłam za sobą drzwi, włożyłam słuchawki do uszu i ustawiłam radio w telefonie. Nie chciałam słuchać mojej play listy. Wolałam posłuchać wiadomości… Liczyłam, że czyjeś gadanie rozproszy moje myśli. W połowie spaceru dotarłam do niewielkiego skwerku. Usiadłam na ławce i zadarłam głowę do góry. Drzewa nade mną były już prawie gołe, opadłe liście leżały na chodniku, trawie… Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i wiedziałam, że spędzę je sama. Pozostawało pytanie, czy tu w Nowym Jorku, czy w Huntington Beach… Zdecydowanie tutaj można było odczuć klimat. W Kalifornii prawie zawsze było ciepło… A o śniegu mogłam zapomnieć… Moje rozmyślania, przerwał telefon, który rozdzwonił się w mojej kieszeni. Wiedziałam, że to Tom. Na niego miałam ustawiony taki dzwonek i od czasu mojego telefonu w sprawie Michelle, byliśmy w stałym kontakcie.

- Hej braciszku!

- Jak się masz, mała?

- Dobrze. Właśnie wyszłam się przejść. A co u ciebie? Gdzie jesteś?

- W domu, Val właśnie zasnęła. Od wypadku Michelle nienajlepiej się czuje. Chodzi do niej codziennie, ale ledwo udaje im się złapać kontakt. – Michelle odzyskała przytomność kilka dni po próbie samobójczej. Niestety jej stan psychiczny był na tyle poważny, że psycholog nakazał skonsultować ją z psychiatrą. Z tego co mówił mi Tom, rezultaty były marne. Michelle często nie poznawała ludzi wokół siebie, mówiła od rzeczy… Brian był w rozpaczy, Valary zupełnie się załamała… Przylecieli nawet ich rodzice z Atlanty, ale ich to już w ogóle nie poznała. Matt podobno miał zakaz zbliżania się do niej. Brian o wszystko go obwiniał. Czułam się źle z tego powodu… Tak jakby wszystko nagle zwaliło mu się na głowę. Moje odejście, załamanie Michelle, zerwana przyjaźń z Brianem…

- Przykro mi Tom, naprawdę… Nie wiem co ci poradzić. – nagle w tle usłyszałam cichy głos Valary.

- Z kim rozmawiasz?

- Z Kate.

- Mogę z nią zamienić słowo? Proszę… - nie chciałam, żeby ktoś oprócz Toma znał mój nowy numer. Specjalnie go zastrzegłam, gdyby w razie czego komórka Toma trafiła przypadkiem w ręce Matta.

- Daj jej telefon, Tom. Wszystko w porządku.

- Kate?

- Cześć, Valary. Jak się trzymasz?

- Jakoś… Myśl, że nie potrafię pomóc własnej siostrze, mnie dobija. Ona mnie dzisiaj nie poznała… Nie poznała własnej siostry… Do tego bliźniaczki. Patrzyła na mnie… i patrzyła… aż w końcu zapytała mnie, czy zdjęłam pranie z tarasu, bo pada deszcz i zmoknie… - Val zaczęła płakać i ja też się rozpłakałam. Było mi jej tak strasznie szkoda. Pomyślałam, że może Dwight zna jakiegoś dobrego psychiatrę, który mógłby skonsultować Michelle…

- Co mówią lekarze?

- Nic. Jedni twierdzą że to załamanie nerwowe, drudzy że to może być rozdwojenie jaźni… Totalnie bez sensu.

- A jak Brian?

- Siedzi przy niej codziennie… Nie wiemy co dalej z trasą. Larry nie chce jej odwoływać, przesuwanie terminów nie wchodzi w grę… Wiem, że będą musieli wyjechać. Mama i tata tu są i powiedzieli, że przeniosą się do mnie, dopóki chłopaki nie wrócą do domu.

- To dobrze. Nie możecie być teraz same.

- Kate… Ja wiem, że nie powinnam… Ale muszę…

- Co takiego? – zapytałam, choć już wiedziałam, co Val chciała powiedzieć.

- Matt nigdy cię nie zdradził, Kate. Nigdy. To zdjęcie zostało przerobione. To stare zdjęcie moje i Matta. Michelle przerobiła je w photoshopie.

- Wiem Valary… Ja to wszystko wiem… - to była prawda… Kilka dni temu na moją skrzynkę mailową przyszła wiadomość od Matta, zatytułowana „Teraz mi wierzysz?”. W załączniku było oryginalne zdjęcie, na którym obok niego siedziała ubrana Val i uśmiechając się złośliwie, pokazywała środkowy palec w stronę obiektywu. Matt nic mi nie napisał, wysłał jedynie to zdjęcie, licząc na jakiś ruch z mojej strony. Ale ja milczałam. Przecież nie mogłam pobiec do niego i rzucić mu się w ramiona. Za dużo złych słów padło, moje zaufanie zostało nadszarpnięte… Nie mogłam wrócić. Może i chciałam, ale nie potrafiłam.

- Więc dlaczego do niego nie wrócisz? Wiesz co on teraz przeżywa? Brian nie chce go znać, ty milczysz… Chcesz, żeby i on się załamał?

- Val, nie mogę. Błagam, zrozum mnie. Wiem, że on cierpi, ale ja też. Wierzę, że tak będzie lepiej.

- Dla kogo?

- Dla niego. Ja jakoś się pozbieram.

- Robisz duży błąd. Matt nigdy cię nie zdradzi! Wiesz co mi kiedyś powiedział? Zespół wtedy na dobre się rozkręcał i śmiałam się z niego, że wszystkie laski będą jego. On wtedy popatrzył na mnie i powiedział: „Kiedyś na pewno się zakocham. A wtedy ta kobieta będzie całym moim światem! Nigdy jej nie zdradzę i nigdy nie oszukam.” Uwierzyłam mu, bo znam go lepiej niż własną siostrę. – rozpłakałam się na dobre… Łzy płynęły po mojej twarzy, a zimny wiatr owiewał moje mokre policzki. – Przynajmniej do niego zadzwoń. On szaleje z rozpaczy, nie wie gdzie jesteś, ani czy wszystko z tobą w porządku.

- Zadzwonię. Obiecuję, że zadzwonię.

- Kiedy?

- Nie dzisiaj. Może jutro. Muszę kończyć, Valary. Trzymaj się. Tom się tobą zaopiekuje.

- Wiem. Jest dla mnie naprawdę cudowny.

- Zadzwonię znowu wkrótce. – rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni. Dobrych kilka minut zajęło mi, zanim się uspokoiłam. Nie mogłam przestać myśleć o tym wszystkim. Zamiast spakować dupę w troki, ja myślałam o mojej urażonej dumie… Z drugiej strony, Matt też niezbyt się wysilał… Oprócz wspomnianego maila, nie napisał nic więcej. Czyżby więc przestało mu zależeć? Na tą myśl, poczułam ogromny chłód wkradający się do mojego serca…

            W końcu ruszyłam w stronę domu. Tuż przed domem, dołączył do mnie Chase.

- Hej mała, jak minął ci dzień?

- Dobrze, spotkałam się z kilkoma pracownikami twojego ojca, spisałam ich zeznania… To wszystko. A twój dzień?

- Wlókł się monotonnie, ale to czego dowiedziałem się przed chwilą, sprawi zaraz, że odtańczymy tu taniec radości.

- O, a to czemu? Wygrałeś w totka?

- Nie! Wyobraź sobie, że wpadł do mojego gabinetu mój kumpel z liceum. Ukruszył sobie ząb na siłowni, takie tam… Poszliśmy razem na piwo i od słowa do słowa, opowiedziałem mu o kłopotach ojca.

- No i? Chase, streszczaj się!

- Stewart jest trenerem na siłowni. Zgadnij, kto jest tam stałym bywalcem?

- Jezu, nie mam zielonego pojęcia! – naprawdę, po rozmowie z Val, nie miałam ochoty na zagadki i łamigłówki.

- Andrew Johnson! Kiedy to usłyszałem, namówiłem go żebyśmy pojechali na tą siłownię. Stewart zalogował się do firmowego komputera, a tam wszystko mają odnotowane: daty wizyt, szczegółowe treningi… To bardzo luksusowa siłownia, klienci mają trenerów personalnych, którzy opisują ćwiczenia swoich podopiecznych. – stałam na chłodzie, ale w ogóle go nie czułam. Jedyne co czułam, to narastające podekscytowanie.

- No i co dalej? Boże, ty jesteś jak dziecko! Trzeba cię ciągnąć za język…

- Sprawdziliśmy w jego teczce… Kate, on dwa tygodnie po rehabilitacji, ćwiczył ostro na siłowni! Jeździł na rowerku i brał czynny udział w zajęciach o nazwie „spin”. – szczęka mi opadła…

- No i stąd zerwane pieprzone wiązadło! Mamy wygraną w kieszeni!! – zaczęłam skakać jak wariatka przed domem. Rzuciłam się Chase’owi na szyję i razem skakaliśmy niczym szaleńcy. Chase objął mnie w pasie, zrobił kilka obrotów śmiejąc się głośno, a gdy w końcu postawił mnie na ziemi, zrobił coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Pocałował mnie! Gdy nasze chłodne wargi zetknęły się ze sobą, myślałam że to sen, nie jawa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie przerwałam pocałunku. Mało tego, objęłam Chase’a mocniej i rozchyliłam usta, a on wsunął w nie swój ciepły język. Po chwili całowaliśmy się namiętnie i wygłodniale przed domem jego rodziców. Chase przesuwał dłonie wzdłuż moich pleców, docisnął mnie do siebie i pogłębił pocałunek. Opętała mnie totalna żądza. Wyłączyłam umysł, bo podpowiadał mi, żebym to przerwała. A ja nie zrobiłam tego z jednego i bardzo prostego powodu. Gdy tylko zamknęłam oczy, widziałam Matta. To jego całowałam. Nie Chase’a. To szmaragdowe oczy widziałam przed sobą…

- Kate… Chyba nie powinniśmy… - roztrzęsiony głos Chase’a przywołał mnie do rozsądku. Odsunęłam się gwałtownie i palcami dotknęłam opuchniętych warg…

- Przepraszam. To moja wina.

- Zapomnijmy o tym, Kate. Jesteśmy przyjaciółmi i niech tak zostanie. Nigdy nie chciałbym cię stracić z powodu jednego pocałunku. Nie chcę ci mieszać w głowie. – położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się delikatnie.

- Wszystko jest ok. – odpowiedziałam, po czym od razu zmieniłam temat. – Myślisz, że w razie czego Stewart udostępni nam dane Johnsona? Żebym miała dowód. A ten jest kurewsko mocny.

- Już go zapytałem. Powiedział, że to wprawdzie ochrona danych osobowych, ale przecież nie wyjawisz jego nazwiska?

- No jasne, że nie. Najpierw spotkam się z adwokaciną tego pseudo rowerzysty. Przekażę mu nasze warunki, a jeśli nadal będzie obstawał przy swoim, spotkamy się w sądzie. A wtedy będą mogli zapomnieć o odszkodowaniu.

- Jesteś genialna!

- Dziękuję.

- Jeszcze raz przepraszam cię za ten pocałunek, Kate.

- Przestań już o tym gadać, bo jeszcze pomyślę że ci się podobało.

- No co ty? Fatalnie całujesz i brzydko pachnie ci z ust. – Chase zaśmiał się głośno i przyciągnął mnie do swojego boku. – Chodźmy do domu, zanim odmarzną nam tyłki. Wystarczy fakt, że zostaną skopane przez moją mamę za spóźnienie na kolację.

            Chase otworzył drzwi, zdjęliśmy ubrania i poszliśmy do salonu, gdzie na stole królował ogromny indyk, przeróżne warzywa, oraz domowe wino. Poczułam się jak w domu, choć mój prawdziwy dom był daleko stąd. Mój dom był w Huntington Beach. Mój dom był w sercu Matta…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz