26 Listopada 2012,
Poniedziałek
- Zaufaj mi,
Dwight. Wiem, co robię.
- Kate, ufam
ci dziecko. Tylko tak strasznie się denerwuję.
- Uwierz mi,
że za godzinę będzie po wszystkim. – uśmiechnęłam się chytrze. Jechaliśmy na
spotkanie z Andrew Johnsonem i jego klientem. W mojej torebce bezpiecznie
spoczywała kopia grafiku z siłowni, którą dostałam od Stewarta. Do tego miałam
także zaświadczenie od ortopedy, który skonsultował przypadek Johnsona i
pisemnie oświadczył, że powtórna kontuzja powstała na skutek nadmiernych
ćwiczeń w okresie rekonwalescencji. Takich dowodów nie mieli czym przebić. Nie
mówiłam Dwightowi co zaplanowałam. Nie chciałam go jeszcze bardziej stresować.
Wystarczyło to, że gdy wczoraj poprosiłam go aby pojechał ze mną, podobno nie
spał całą noc… Chwyciłam jego dłoń i uścisnęłam ją lekko.
- Jeśli
będzie tak jak mówisz? Nie będzie rozprawy?
- Nie. Po
tym co im pokażę, gwarantuję ci że
zwieją z podkulonymi ogonami.
- Zostaniesz
z nami na dłużej? – Dwight zadał mi pytanie, które od kilku dni kłębiło mi się
w głowie. Dużo nad tym myślałam.
- Nie sądzę.
Zostawiłam kancelarię pod dobrą opieką, ale powinnam wracać.
- Wiesz, że
zawsze możesz tu przylecieć?
- Wiem.
Dziękuję wam bardzo. Tobie, Mary i Chasowi. Zrobiliście dla mnie tak wiele.
- I
zrobilibyśmy o wiele więcej. Jesteś dla nas jak rodzina, Kate. Jeśli
kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała…
- Na pewno
dam znać. – nagle przypomniałam sobie o czymś. – Właściwie, to jest jedna
rzecz.
- Tak? Jaka?
- O tym
pogadamy później. – weszliśmy do kancelarii i sekretarka pełnomocnika Johnsona,
zaprowadziła nas do jego gabinetu. Obaj mężczyźni już na nas czekali.
Przywitaliśmy się i zajęliśmy miejsca po przeciwnej stronie stołu. Wyciągnęłam
teczkę z dokumentami i spojrzałam na Johnsona. Wyglądał na pewnego siebie
mężczyznę, ale wiedziałam że gdyby ścisnąć go mocniej za jaja, rozpłakałby się
jak dziecko.
- Panno
Morisson, z czym pani do nas przychodzi? Bo chyba nie z kolejną propozycją
ugody? Roześmiałam się na to dziwne
pytanie.
- Nie.
Przyszłam panów poprosić, żebyście wycofali oskarżenie przeciwko mojemu
klientowi.
- Że co? –
Johnson zerwał się z krzesła, ale jego adwokat sprawnie usadził go z powrotem
na krześle. – Chyba sobie laluniu żartujesz!
- Po
pierwsze, to nie jesteśmy na „ty”! Po drugie, to jest nasza miła propozycja.
Jeśli chcecie zachować twarz, przejrzyjcie te dokumenty i jeszcze raz
zweryfikujcie swoją wersję. My tymczasem zaczekamy na korytarzu. – kiwnęłam na
Dwighta i po chwili siedzieliśmy w recepcji.
-
Dziewczyno, coś ty im pokazała?
- Grafik w
którym jest czarno na białym zapisane, że Johnson ostro trenował zaraz po
operacji. To te ćwiczenia spowodowały zerwanie ścięgna, a nie źle
przeprowadzona operacja. Mam też pisemną konsultację ortopedyczną od
niezależnego lekarza.
- Dziecko,
skąd ty to wzięłaś? – Dwight aż potarł czoło ze zdziwienia?
- Chase mi
pomógł. Jego znajomy pracuje w tej siłowni.
- Czy to
legalne?
- Może nie
bardzo, bo to ochrona danych osobowych, ale przecież nikomu postronnemu ich nie
udostępniamy. Bądź dobrej myśli, Dwight.
Niecały kwadrans później, wracaliśmy
do domu w wyśmienitych humorach. Dwight non stop się uśmiechał, a gdy wyszliśmy
z kancelarii, kilka łez spłynęło po jego policzkach. Od razu zadzwonił do Mary
z dobrą wiadomością. Gdy wróciliśmy do gabinetu, adwokat Johnsona oddał mi
dokumenty i oświadczył, że jeszcze dziś wycofają oskarżenie. Spojrzałam na
niego i wzrokiem dałam do zrozumienia, że przydałoby się coś jeszcze… Skruszony
Johnson przeprosił Dwighta i mogliśmy wracać do domu.
- Kate,
jesteś niesamowita! Dziecko… Boże mój, twoi rodzice są na pewno z ciebie bardzo
dumni! Jak mam ci się odwdzięczyć?
- Nie ma o
czym mówić.
- Kochanie,
nie pozwolę żebyś broniła mnie za darmo. Wystaw proszę rachunek.
- Nawet nie
ma mowy. Chciałabym tylko, żebyś teraz mi pomógł.
-
Oczywiście. Mów. O co chodzi?
- Potrzebuję
konsultacji psychiatrycznej. Czy znasz może jakiegoś dobrego psychiatrę?
-
Przepraszam za pytanie, ale czy chodzi o ciebie?
- Nie, nie!
– od razu zaprzeczyłam, uśmiechając się. – Chodzi o… moją znajomą. Leży w
klinice w Huntington Beach, lekarze twierdzą że to załamanie nerwowe, ale
wszystkie oznaki mówią co innego… Nie wiemy jak jej pomóc.
- Czekaj,
czekaj… - Dwight zatrzymał się, po czym chwycił moją dłoń i machnął na
przejeżdżającą taksówkę. Po pięciu minutach byliśmy w domu i biegłam za nim po
schodach do jego gabinetu. – Mój znajomy ze szkoły, Benjamin Rubens jest
psychiatrą. Ostatnim razem gdy go widziałem, miał wyjechać do Europy.
- A gdzie
dokładnie?
- Mieszka w
Zurichu. Piszemy do siebie co jakiś czas. Jest tam bardzo cenionym lekarzem i
już nie raz udało mu się wyleczyć naprawdę ciężkie przypadki. Może z twoją
znajomą będzie podobnie? – Dwight sięgnął do szuflady, wyjął z niej gruby
kalendarz i zaczął go wertować w poszukiwaniu zapewne numeru telefonu do
Benjamina. – Zadzwonię zaraz do niego, może uda się go sprowadzić do Stanów,
ewentualnie przewieźć tam twoją koleżankę.
- Dziękuję.
Zostawię cię samego, żebyś mógł spokojnie porozmawiać, a sama pójdę do Mary i
wszystko jej opowiem. Na pewno chce znać szczegóły.
- Dobrze.
Zaraz do was dołączę.
Wieczorem razem z Chasem, Mary i
Dwightem, świętowaliśmy wygraną. Mary zrobiła przepyszną jagnięcinę z sosem
miętowym, polał się szampan, a ja nareszcie mogłam odetchnąć. Benjamin
powiedział, że wybierał się do Stanów za kilka tygodni na szereg konferencji i
chętnie skonsultuje przypadek Michelle. Zaraz po kolacji zadzwoniłam do Toma.
- Hej mała!
Dobrze, że dzwonisz.
- Tak? A to
czemu? Coś się stało?
- Nie, ale
dobrze jest usłyszeć twój głos.
- Kochany
jesteś. I nawzajem. Słuchaj, jest gdzieś Val obok ciebie?
- Tak,
siedzi przy mnie. Chcesz z nią rozmawiać?
- Proszę. –
usłyszałam jak przekazał Val telefon i po chwili jej ciepły głos dotarł do
moich uszu.
- Kate?
Miło, że dzwonisz.
- Val,
słuchaj załatwiłam dla Michelle konsultację psychiatryczną. To znajomy
znajomego, ale ogromny autorytet w Zurichu. Powiedział, że za kilka tygodni
będzie w Stanach i przyjedzie do kliniki. Wiem, że pewnie nie powinnam wam
robić nadziei, ale podobno ten facet już nie jeden beznadziejny przypadek
wyprowadził na prostą. Może z Michelle też mu się uda? – w słuchawce zapadła
cisza. Słyszałam jedynie urywany oddech Valary i po chwili cichy płacz. – Val?
Jesteś tam?
- Jestem… Po
prostu… Boże, Kate… Michelle wyrządziła ci tyle złego, a ty jeszcze jej
pomagasz… Jesteś taka dobra…
- Weź
przestań… Bo i ja się poryczę. Przekażesz wiadomość Brianowi? Myślę, że taka
mała iskierka nadziei wam się przyda.
- No jasne.
Kate, dziękuję ci bardzo. Nawet nie wiesz jak podniosłaś mnie na duchu.
- A powiedz
mi jak ci się podoba Europa?
-
Dziewczyno, zimno tu jak diabli! Musieliśmy wszyscy obkupić się w ciepłe
rzeczy, bo tak pizga! – roześmiałam się razem z Val. Wyobraziłam sobie chłopaków
ubranych w te ich koszulki bez rękawów, jak biegają po sklepach i kupują ciepłe
kurtki. – Kiedy przyjedziesz do domu? Może i ja wtedy bym przyleciała?
- Za kilka
dni będę w domu.
- My dopiero
siódmego grudnia wylatujemy z Europy. Kilka dni przerwy i chłopaki grają jeden
koncert, a potem wolne aż do Nowego Roku. Mam nadzieję, że spędzimy razem
Sylwestra? – na tą myśl, zrobiło mi się zimno. Nie wyobrażałam sobie, że
miałabym spędzić imprezę razem z Mattem i nie mogąc go nawet dotknąć…
- Do tego
czasu jeszcze trochę zostało. Pogadamy, jak się spotkamy, ok.? – odpowiedź
wymijająca jest zawsze dobrym rozwiązaniem.
- Ok. Kate,
jeszcze coś… Matt robi się coraz bardziej podejrzliwy. Uważa, że my wiemy gdzie
jesteś i nie chcemy mu powiedzieć. Co mam robić?
- Nic.
Kiedyś sama mu wszystko wytłumaczę.
- No dobrze.
Słuchaj, muszę kończyć. Pójdę powiedzieć wszystko Brianowi i zadzwonię do
rodziców.
- Dobrze. Do
zobaczenia, Valary.
- Pa.
Trzymaj się. – rozłączyłam się i usiadłam przy laptopie, żeby kupić bilet
lotniczy. Nadszedł czas, żebym wróciła do domu…
8 Grudnia 2012, Sobota
Walenie do drzwi wyrwało mnie ze snu. Odkąd wróciłam z Nowego Jorku, moje
problemy ze snem nasiliły się. Nie spałam całe noce i dopiero nad ranem udawało
mi się zdrzemnąć godzinę lub dwie. Kurwa, ledwo funkcjonowałam. Czasami
zdarzało mi się przespać na kanapie w biurze, a wtedy prosiłam Rosie o dwie lub
trzy godziny przerwy pomiędzy klientami. Nie dawałam inaczej rady… Do domu
wróciłam kilka dni temu i od razu rzuciłam się w wir obowiązków. Pracowałam do
późna, a jeśli Pierrowi udało się mnie namówić, to wychodziliśmy po pracy na
drinka, lub żeby coś zjeść. Pod moją nieobecność kancelaria działała jak
szwajcarski zegarek i byłam jemu i Rosie tak wdzięczna za pomoc, że obojgu na
dzień dobry dałam podwyżki. Poza tym zbliżały się święta i dodatkowy grosz
każdemu się przyda.
Uniosłam głowę, gdy ktoś po drugiej
stronie moich drzwi zaczął walić w nie natarczywiej… Poczłapałam żeby otworzyć,
mrucząc pod nosem:
- Tom, jeśli
to ty, to cię kurwa zabiję że zapomniałeś kluczy… - otworzyłam drzwi i cały mój
świat zatrząsł się w posadach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz