Od rana biegałam po mieszkaniu
Chase’a szukając teczki z aktami sprawy jego ojca. Byłam pewna, że zabrałam ją
ze sobą, ale wszystkie znaki na nie niebie i ziemi wskazywały na to, ze jednak
jej nie wzięłam ze sobą… Cholera jasna! To oznaczało, że będę musiała lecieć do
domu po nie. Nikt nie miał kluczy do mojego mieszkania, Tom był w trasie… No
kurwa pięknie! Po prostu pięknie… Zadzwoniłam po taksówkę, do linii lotniczych
po bilet do Huntington, spakowałam w małą torbę najpotrzebniejsze dokumenty i
kazałam się zawieść na lotnisko. Po drodze zadzwoniłam do Chase’a. Zaraz
drugiego dnia po wylądowaniu w Nowym Jorku, kupiłam sobie nowy telefon i kartę
z nowym numerem. Starego na razie postanowiłam nie używać…
- Kate? Co
tam? - Chase odebrał zaraz po drugim sygnale.
- Chase,
muszę lecieć do domu. Nagła sprawa.
- Stało się
coś? Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie,
wszystko jest ok. Wyobraź sobie, że nie wzięłam ze sobą akt sprawy twojego
taty. A nie ma nikogo, kto mógłby mi je wysłać. Obiecuję, że wrócę szybko. A
potem od razu zabieram się do pracy.
- Kate, wróć
cała i zdrowa, a o resztę będziemy martwić się potem, ok.?
- Dobrze.
Odezwę się jak dotrę do domu. – rozłączyłam się w momencie, gdy taksówka zajechała
na lotnisko. Wbiegłam na terminal, odnalazłam odpowiednie stanowisko i zdałam
bagaż.
Godzinę później siedziałam w
samolocie lecącym do Huntington Beach. Byłam nieco zdenerwowana tym faktem, ale
w duchu liczyłam że żaden z chłopaków nie wpadł na pomysł, żeby na czas przerwy
w koncertach przylecieć do domu. O ile dobrze pamiętałam, mieli za kilka dni
lecieć do Europy… Matt często powtarzał, że chciałby pokazać mi miejsca, które
już wcześniej odwiedził… No to teraz sobie będzie zwiedzał z Michelle. O ile w
ogóle wyjdą z łóżka. Na tą myśl, coś mnie ścisnęło w okolicy serca… - Nie!
Kate, to już za tobą! Ten palant nie zasługuje nawet na to, żeby na niego
splunąć. Niech sobie robi co chce, a ty się zajmij karierą. Bo to jedyna pewna
rzecz w twoim życiu… - powiedział mój rozum, a serce jedynie pokiwało głową w
powątpiewającym geście...
7 Listopada 2012, Środa
Wpadłam do mieszkania i od razu
ruszyłam na poszukiwania teczki z aktami. Gdy znalazłam ją, odetchnęłam z ulgą.
Przejrzałam czy niczego nie brakuje. Wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewna,
że to portier przyniósł mi pocztę, poszłam otworzyć. Kolana się pode mną
ugięły, gdy w drzwiach zobaczyłam Briana. Natychmiast przybrałam wściekłą minę,
zasłoniłam ramieniem wejście do mieszkania i zapytałam nieprzyjaznym tonem.
- Czego? –
Brian był w lekkim szoku słysząc złość w moim głosie. Ale czego się spodziewał?
Był idiotą, skoro pozwolił na to, żeby jego najlepszy kumpel posuwał jego
kobietę. A niby tak nam kibicował… Według mnie przymykał na wszystko oko. Tak
było wygodniej.
- Kate!
Dobrze, że jesteś. Musisz nam pomóc.
- A to niby
czemu, Brian? Co jest takiego, co miałoby mnie skłonić żeby cię wysłuchać?
- Matt… On…
- gdy usłyszałam imię zdrajcy, zimny pot oblał moje ciało.
- No co,
Brian? Co Matt? Mów, bo nie mam czasu. – zamierzałam zaraz kupić bilet powrotny
do Nowego Jorku i nie chciałam tracić czasu na dyrdymały.
- Został
aresztowany.
- No i? Co
mi do tego? Macie chyba jakiś swoich prawników? Matt już mnie nie obchodzi. –
Brian spojrzał
na mnie, po czym wepchnął mnie do środka i zamknął za nami
drzwi.
- Kate, nie
wiem co się między wami stało. Wiem jednak, że jeśli Matt nie wyjdzie z
aresztu, to cała trasa pójdzie się jebać! I nie, nie mamy żadnych prawników.
Wytwórnia ich ma, ale oni nie mogą się dowiedzieć, że Shadows jest na dołku.
Błagam cię, pomóż nam.
- Nie! Nie
zamierzam tego robić. Wiesz przynajmniej co zrobił mi Matt?
- Nie, bo
kurwa nikt mi nie chce nic powiedzieć. Val powiedziała, że panują nad sytuacją,
Michelle milczy i warczy na mnie, gdy ją wypytuję… Może ty mi powiesz?
- Twoja
cudowna Michelle, rozpierdoliła mi związek! To się stało! Już od dawna knuła
między nami… I wreszcie dopięła swego. Ale o to, dlaczego tak jej na tym
zależało, powinieneś zapytać ją, albo Matta. Oni wiedzą najlepiej.
- Kate,
przykro mi. Naprawdę.
- Gówno ci
przykro! Wszystkim wam! Macie w dupie co się stało! Dla was byłam kolejną
puszczalską cipą, którą posuwał Shadows! Nikt nie wiedział co ja myślę i co
czuję! I ja was też teraz mam w dupie. I Matta, który siedzi w pierdlu. Jego
problem. Nie mój!
- Kate, do
cholery! Nie mamy czasu szukać nowego prawnika! Nikt tego nie załatwi tak
szybko jak ty! Potem możesz się mścić na mnie, na Shadsie i na kim tylko
chcesz. Ale teraz proszę cię tylko o to, żebyś nam pomogła wyciągnąć go z
aresztu. Jeśli za kilka dni nie zjawimy się w Europie, to będzie nasz koniec…
Larry nam tego nie daruje, wytwórnia puści nas z torbami… - weszłam do salonu i usiadłam z impetem na
sofie. Z jednej strony mogłabym im pomóc… Co mi szkodziło? Zrobiłabym to i
pogoniła Matta w cholerę… Nie dam mu satysfakcji… Zachowam się tak, jakby w
ogóle nie obeszła mnie ta cała sytuacja, która wydarzyła się między nami.
- Za co go
aresztowali? – założyłam nogę na nogę i sięgnęłam po terminarz.
- Pobicie
policjanta. Matt był wczoraj u ciebie, myślał że cię zastanie… Gdy wracał,
policjant zatrzymał go za przekroczenie prędkości. No, a że był wkurwiony no to
mu przywalił… Ponoć glina ma złamany nos i kilka siniaków, ale to jest jednak
napaść na policjanta… Larry nie może się dowiedzieć. Kate, proszę cię… Jeśli
nie ze względu na Matta… Zrób to dla zespołu.
- Dobra. Ale
to będzie ostatnia rzecz, jaką dla was zrobię. Potem nie chcę was widzieć.
Żadnego z was! – Brian podał mi namiary na komisariat, nazwisko policjanta, a
gdy je przeczytałam, uśmiechnęłam się w duchu. John Ontario był moim dawnym
znajomym. Prowadził kiedyś zajęcia na wydziale, gdy studiowałam… Obecnie
zbliżał się do emerytury i nie sądził biedaczek że na stare lata będzie chodził
ze złamanym nosem… Liczyłam na to, że obejdzie się bez rozprawy. – Pojadę tam
jeszcze dzisiaj. Zobaczymy co da się załatwić. Jedziesz ze mną?
- Jasne.
Dzięki, mała. Naprawdę to doceniam.
- Taa…
Dotarcie na komisariat zajęło nam
niecałe dziesięć minut. Po pół godzinie było po wszystkim. John ucieszył się,
gdy mnie zobaczył, a gdy go uprosiłam, żeby nie wnosił oskarżenia, roześmiał
się, mówiąc że jestem przekonywująca jak mój ojciec. No cóż… Obiecałam mu, że
Matt już nie będzie rozrabiał, wytłumaczyłam że był w podłym nastroju po tym,
jak kopnęłam go w dupę, a John po prostu pojawił się w złym miejscu, o
niewłaściwym czasie… Wyszłam przed budynek i skierowałam się do auta. Brian
podbiegł do mnie i zapytał:
- No i co?
- No i nic.
Za chwilę wyjdzie. Zaczekaj tu na niego i zabierz go do domu. Z dala ode mnie!
– sięgnęłam do klamki, otworzyłam drzwi, ale Brian je zatrzasnął.
- A ty? Nie
zaczekasz na niego?
- Na kogo? Na
to marne nic, które zmarnowało mi kilka miesięcy? Które potraktowało moje serce
jak niepotrzebny śmieć? Nie. Mam lepsze rzeczy do roboty, Brian. – kątem oka
zobaczyłam zbliżającą się do nas postać. Matt szedł szybkim krokiem, a gdy był
wystarczająco blisko, przyciągnął mnie do siebie.
- Kate…
Boże… Skarbie, błagam uwierz mi. Nic nie zrobiłem. Nigdy cię nie zdradziłem. To
wszystko kłamstwo. To zdjęcie… Ona je sfabrykowała… Przepraszam, że jej na to
pozwoliłem… Proszę, powiedz że mi wybaczysz. Maleńka moja… Kate, powiedz coś. –
nie byłam w stanie nic powiedzieć. Pomimo tego, że jego ramiona ciasno mnie
obejmowały, ja stałam tam jak bezduszna kukła. Patrzyłam jedynie przed siebie,
nawet nie mrugając okiem…
-
Przyjechałam tylko po to, żeby cię wyciągnąć z aresztu. Nie zrobiłam tego dla
ciebie, tylko dla zespołu. Jeśli o mnie chodzi, to mógłbyś tu gnić w
nieskończoność! – nagle Brian gdzieś się ulotnił… Jak zwykle… A szkoda, mógłby
się dowiedzieć ciekawych rzeczy.
- Kate, co
ty mówisz? Przecież powtarzam ci, że z nią nie spałem. Nie dotknąłem jej ani
razu, odkąd jesteśmy razem.
- Nie
jesteśmy razem, Matt. Zerwałam z tobą. I tak będzie najlepiej. Nie wiem czy dla
ciebie, ale na pewno dla mnie. Muszę myśleć przede wszystkim o sobie. A życie z
tobą byłoby dla mnie dość… - zamilkłam na sekundę, by dobrać odpowiednie słowo
– stresujące. Niepotrzebny mi stres, Matt. Nie teraz. Jestem u szczytu mojej
kariery i sam rozumiesz, że bycie z kimś, kto nie potrafi utrzymać fiuta w
spodniach, będzie zbyt obciążające dla mnie. Nie chcę, by moje nazwisko
świeciło w brukowcach tuż obok nazwiska Michelle, która będzie się chwalić
wszystkim dookoła jaki to jesteś boski w łóżku. To że jesteś, to wiem sama. Nie
muszę o tym czytać w gazetach. Ale sam seks nie wystarczy. Ja potrzebuję
więcej. A ty mi tego nie chcesz dać. Ty tylko chcesz się bawić. No to się baw.
Beze mnie. Cześć! – odwróciłam się na pięcie, wsiadłam do auta i odjechałam,
nie dając mu nawet szansy na wytłumaczenie. W środku cała się trzęsłam.
Chciałam się wrócić, powiedzieć mu jak mnie zranił, że złamał mi serce, że
wciąż go kocham… Ale nie mogłam. Nie mogłam mu ponownie pozwolić, by mnie
zranił. Już i tak byłam wrakiem człowieka… Tych ostatnich kilka dni… To był
koszmar. Całe noce nie spałam. Mało jadłam. Chase próbował we mnie wmusić
jakieś pożywienie, zabierał do restauracji… Wszystko na nic. Ostatnio nawet
zagroził, że sprowadzi lekarza. No ale co ja miałam poradzić na to, że cały mój
świat rozpadł się na kawałki? Moje życie straciło sens. Nie byłam w stanie
myśleć o jedzeniu. I chociaż chciałam zasnąć… Nie mogłam. Kręciłam się z boku
na bok aż do rana… Ja po prostu wegetowałam…
Wróciłam do domu, zabarykadowałam
się od środka i rzuciłam na łóżko z płaczem. Pozwoliłam sobie na łzy po raz
pierwszy odkąd rozpłakałam się u Chase’a. Czułam się tak, jakby ktoś wbił mi
nóż prosto w serce i powolutku je obracał. Po kilku minutach usłyszałam walenie
do drzwi i głos Matta dobiegający zza nich.
- Kate!
Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! Otwórz, proszę. – milczałam, ale wiedziałam że
to nie jest wyjście. Prędzej czy później musiałam wyjść z mieszkania, choćby po
to, żeby wrócić do Nowego Jorku. – Nie odejdę stąd dopóki ze mną nie
porozmawiasz!
- A to sobie
siedź, ty dupku! – wrzasnęłam w kierunku drzwi, po czym poszłam pod prysznic.
Gdy wyszłam z łazienki, wyjrzałam po cichu przez wizjer. Matt siedział przed
moim mieszkaniem i zawzięcie wpatrywał się w drzwi. Skoro obrał taką taktykę…
Wzruszyłam ramionami i poszłam do sypialni. Zanim zasnęłam, zadzwoniłam do
linii lotniczych by kupić bilet, następnie odłożyłam telefon i spróbowałam
zasnąć. Choć z góry wiedziałam że to przegrana sprawa. Tak samo jak mój związek
z Mattem…
8 Listopada 2012,
Czwartek
Uchyliłam cicho drzwi do mieszkania
i bezszelestnie wyszłam na korytarz. Jakie było moje zdziwienie, gdy na
podłodze zastałam śpiącego Matta. Siedział pod ścianą, głowę miał opartą o
przedramiona i po prostu spał. Kucnęłam przed nim i już miałam go dotknąć, gdy
jednak zrezygnowałam. Pokręciłam jedynie głową i szepnęłam najciszej jak tylko
mogłam.
-
Spieprzyliśmy to Matt. Oboje. Ale jest już za późno, żeby to ocalić. Bądź
szczęśliwy. Zawsze będę cię kochać. – wstałam i ruszyłam do windy. Gdy wjechała
na moje piętro, weszłam do środka, zasunęłam kratę i wtedy dobiegł mnie odgłos
szybkich kroków. Matt podbiegł do windy, gdy ta cichym piskiem oznajmiła, że
rusza i szklane drzwi zasunęły się oddzielając nas od siebie. Spanikowanym
wzrokiem spojrzał na mnie i przyłożył dłoń do szyby. Widziałam w jego oczach
tyle emocji i uczuć: strach, ból, żal, ale też i miłość. Nareszcie w jego
oczach dostrzegłam to, czego tak bardzo pragnęłam. Niestety za późno.
Odwróciłam twarz by na niego nie patrzeć, a bezlitosna winda zawiozła mnie na
parter. Wiedziałam, że to tylko kwestia sekund, kiedy Matt zbiegnie na dół.
Wybiegłam na zewnątrz, machnęłam na nadjeżdżającą taksówkę, po czym wsiadłam do
środka i pośpieszyłam kierowcę by odjechał. Po raz ostatni odwróciłam się by
spojrzeć za siebie i wtedy go zobaczyłam. Wybiegł z budynku i rozpaczliwym
wzrokiem szukał mnie na ulicy. Nie odnalazł mnie. Stał samotny na ulicy, a moje
serce które tak bardzo pragnęło jego miłości, zostało na tej ulicy razem z nim…